Do salonu tatuażu pójdziemy bez moralnego wsparcia, ale za to będziemy bardziej bezpieczni. O procedurach stosowanych podczas pracy z naszym ciałem rozmawiamy z Laurą Zbytniewską, właścicielką Wild Rabbit Tatoo Studio w Lublinie.
Prawdziwadezynfekcja.pl: Jak wyglądały ostatnie tygodnie w branży salonów tatuażu?
Laura Zbytniewska: Nasz salon został zamknięty 15 marca, mimo że nie było jeszcze wtedy rozporządzenia nakazującego taką decyzję. Na co dzień zachowujemy najwyższe standardy bezpieczeństwa usług, mimo to nie chcieliśmy narażać klientów ani siebie na ryzyko związane choćby z przemieszczaniem się po mieście – stąd ta decyzja. W tej chwili czekamy na 6 czerwca i możliwość powrotu do pracy.
PD.pl: A co się działo przed 15 marca, kiedy epidemia zaczęła się rozprzestrzeniać coraz szybciej? Czy klienci odwoływali wizyty?
LZ: Ci spoza Polski tak. Muszę jednak powiedzieć, że zawsze bardzo dużą wagę przywiązywaliśmy do tego, aby było u nas bezpiecznie i sterylnie. Myślę zresztą, że dotyczy to całej branży. Jako że wykonywanie tatuażu wiąże się z ingerencją w tkanki, musimy zapewnić takie warunki, aby nie doszło do zakażenia. Ja sama jestem na to dodatkowo wyczulona, ponieważ moja mama pracuje w szpitalu, więc pewne nawyki mam wykształcone od dzieciństwa.
Jeszcze w okresie przed epidemią nasze studio stosowało wyjątkowo wysokie standardy zachowania zasad higieny, więc nie musieliśmy wiele zmieniać ze względu na COVID-19. Od zawsze pracowaliśmy w maseczkach, fartuchach i rękawiczkach, dezynfekowaliśmy wszystkie powierzchnie, narzędzia, pojemniczki na tusz — mimo że stosujemy głównie jednorazowe, to wszystkie są dezynfekowane, sterylizowane. Mamy w studiu autoklaw (urządzenie do sterylizacji parą wodną pod wysokim ciśnieniem), więc nie ma z tym problemu.
Kiedy zaczęła się epidemia, wprowadziliśmy zakaz przychodzenia z osobami towarzyszącymi. Klienci często przyprowadzali ze sobą przyjaciół, partnerów itp. Zawsze prosiliśmy te osoby o pozostanie w poczekalni, nie w pracowni, aby ograniczyć ryzyko zakażeń (wirusy przenoszone na ubraniach, na dłoniach). Ze względu na COVID-19 wprowadziliśmy w marcu kategoryczny zakaz przyprowadzania dodatkowych osób.
PD.pl: Jak Pani sądzi, jakie dodatkowe procedury, zalecenia zostaną wprowadzone od 6 czerwca?
LZ: Mówiąc szczerze. nie wydaje mi się, aby zwiększony rygor sanitarny, jakieś nowe regulacje, mogły mnie zaskoczyć. Myślę, że jesteśmy na nie przygotowani, bo takie po prostu mamy standardy.
PD.pl : Jak zatem wygląda cały proces wykonywania tatuażu przy zachowaniu najwyższych standardów higieny?
LZ: Pierwszą rzeczą, którą robię po wejściu do studia, jest dezynfekcja rąk. Następnie zmieniam obuwie i przebieram się. Czekając na klienta, drukuję wzór tatuażu w kilku wariantach rozmiarów. Klient po przyjściu jest proszony o zdezynfekowanie rąk. Potem wybieramy rozmiar tatuażu, przerysowuję tatuaż na kalkę, dezynfekuję skórę w miejscu, gdzie będzie wykonany, odbijam kalkę na skórze. Następnie dezynfekuję blat roboczy i rozkładam stanowisko, czyli wszystkie przedmioty i narzędzia, których będę potrzebowała do pracy. Celowo robię to przy kliencie, bo chcę, żeby widział, że wszystko jest nowe, nieużywane. Używam jednorazowych podkładów na leżankę i stolik, foliuję niektóre przedmioty wielorazowego użytku, np. butelkę z mydłem. Po zabiegu i tak ją zdezynfekuję, ale zanim przystąpię do pracy, dodatkowo owijam ją folią. Igły także otwieram przy kliencie. Pracuję w fartuchu jednorazowym, mimo że – przynajmniej dotychczas – mogliśmy stosować wielorazowe.
Potem następuje główny punkt programu, czyli wykonanie tatuażu. Na koniec zakładam opatrunek, a klient przechodzi do recepcji, aby zapłacić. Płatnościami zajmuje się nie ja, ale moja menedżerka, ponieważ ze względów higienicznych nie chcę, aby klienci wyciągali w pracowni pieniądze, abym musiała ich dotykać. Sama w tym czasie zbieram zużyte podkłady, igły (które trafią do odpadów medycznych) oraz dezynfekuję wszystko.
PD.pl: Jak długo to wszystko trwa?
LZ: Samo wykonanie tatuażu – jeśli jest to mały nadruk, znaczek – może zająć zaledwie 5–10 minut, ale rozłożenie stanowiska, foliowanie niektórych przedmiotów to kolejne 30–40 minut. Duży tatuaż to cały dzień pracy, około 8 godzin.
PD.pl: Jakiego typu opatrunki stosujecie?
LZ: Kiedyś wykonywano je z folii spożywczej. My bardzo często używamy podkładów higienicznych. Znają je chyba wszyscy właściciele szczeniąt, które nie przeszły jeszcze treningu czystości. Wycinam odpowiednio duży kawałek takiego podkładu, żeby opatrzyć świeży tatuaż, a resztę daję klientowi na jego użytek, ponieważ niełatwo kupić taki produkt na sztuki, a nie ma potrzeby kupowania całego opakowania. Opatrunek jest bardzo ważny, zabezpiecza przed zakażeniem, należy go zmieniać co 3–4 godziny przez pierwsze 3–4 dni od zrobienia tatuażu.
PD.pl: Ostatnio otrzymaliście certyfikat Bezpieczny Salon, proszę o tym opowiedzieć.
LZ: Współpraca z Medisept jest zasługą mojej menadżerki Magdy. Nasi klienci wiedzą oczywiście, że są u nas bezpieczni (na przykład jeszcze kilka lat temu zdarzały się pytania, czy wszystko jest sterylne, jednorazowe – teraz wszyscy wiedzą, że to jest po prostu normą). Jednak w obecnych czasach małej apokalipsy ten certyfikat jest dodatkowym atutem, który poświadcza, że stosujemy najwyższe standardy. Przy okazji wręczania certyfikatu otrzymaliśmy też szczegółowe instrukcje co do zastosowania produktów Medisept. Certyfikat już wisi w salonie, myślę że po otwarciu klienci będą zwracać na takie sprawy uwagę i że zostanie to przez nich docenione.
PD.pl: Według jakich kryteriów wybierają Państwo środki do dezynfekcji?
LZ: Liczy się przede wszystkim dobra jakość i sprawdzony producent — to nie może być płyn do dezynfekcji z supermarketu. Poza tym, co oczywiste, zwracamy uwagę na to, aby używać produktów zgodnie z ich przeznaczeniem.
PD.pl: Dziękuję za rozmowę.
Laura Zbytniewska, tatuażystka, właścicielka Wild Rabbit Tattoo Studio, www.facebook.com/wildrabbittattoolublin/